7-itt 99 Tienhoven (NL) "bc" Bogdan Chudzikiewicz   < H

7'itt 99 Tienhoven (NL) - English version

Typowy krajobraz

Tak na prawdę to na zlot ITT'99 nie miałem czym pojechać. Po zbyciu swojego nowego motocykla AT do którego to nie zapałałem miłością, zamówiłem nowego TA. Oczekiwania moje przekroczyły moje jajśmielsze oczekiwania jeżeli idzie o czas. Tak czy owak, na dzień zlotu ostałem się bez rumaka. Znalazł się jednak ktoś kto mnie poratował. Jest nim stary kompan podróży do Turcji Iwo. Tak Iwiuszu Szlachetny, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Na twoim to czerwonym rumaku pogalopowałem na zlot ... . Dzięki.

 

Trzech muszkieterów Dzień wyjazdu 12.05.1999.
Poprzedniego dnia nie dość że padało, to jeszcze było zimno. Z grona zapowiadanych ośmiu jeźdzców potwierdziło chęć wyjazdu dwóch, plus jeden w zawieszeniu. Poranek 12 maja przywitał nach chłodem, chmurami ale było sucho. Na miejsce zbiórki o godzinie 6:30 na stacji Shella z drobnym poślizgiem czasowym zjawili się dwaj jeźdzcy na czarnych Transalpach. Z racji wieku wymieniam w kolejności Michał "Domino" i Maciek. Spotkaliśmy się oko w oko po raz pierwszy, po uprzednich kontaktach emailem, i trzech nieudanych próbach spotkania "na mieście". Oglądając się na ponure chmury ruszyliśmy przed się. Granice przekroczyliśmy już po południu. Ot i pojawiło się słońce, ale i również małe symatyczne deszczyki. W okolicach Magdeburga ugrazęźliśmy w gigantycznym korku. Ugrzężnąć to znaczy przeciskać się (dosłownie, składając lusterka) powolutku między stojącymi samochodami. Tak raz można było środkiem, raz po prawej, raz po lewej. Przeciskających się motocyklistów było całe stadko, ale stopniowo zaczęli odpadać (tj. zaklinowywac się) najszersi. Na takiej to zabawie straciliśmy blisko dwie godziny. Nocleg zaplanowany u znajomego poprzedzony był wyjątkowo sutą kolacją. Wieczór umilił nam pobyt w domku pasterskim, kiełbaska, piwko. Na zakończenie uczta duchowa - slajdowisko z Irladii, które to niektórzy z nas obejżeli do końca.

 

Więcej zdięć ...Pierwszy dzień zlotu 13.05.1999.
Po sutym śniadaniu, w umówionym miejscu spotkaliśmy się z Deltev'em "DeTi" i jego kompanem Carsten'em - startującym motonitą. "DeTi" jako rozsądny wiekiem tubylec prowadził nas drogami raczej nie głównymi w kierunku Holandi. Pogoda zmienną była lecz nie to spędzało mnie spokój z twarzy. Nigdy nie przypuszczałem, że "DeTi" będzie ciąć swoim wysłużonym bądź co bądź TA prędkościami grubo spoza granicy dopuszczalności. Napomknę tylko, że wyprazedzaliśmy inne grupy motocykli z grona ścigantów, a w niektórych miejscach przekraczaliśmy prędkość nawet o 100%. Więcej zdięć ...No no DeTi, nie przypuszczałem, że z ciebie taki Kozak !. Myląc, dwa razy drogę, wpadając na prom, przecinając motki autostrad, zagnani zostaliśmy jak barany na teren zlotu. Absolutnie nie byłem w stanie określić na mapie, jakimi drogami dotarliśmy do Tienhoven. Po potwierdzeniu rejestracji, opłacie wpisowego wpuszczono nas do "Transalp Town". W mgnieniu oka co poniektórzy rozbili namioty. Wieczorem, ponownie uczta duchowa, slajdowisko z podróży z Europy do Azjii, Australii, Afryki faceta na przecinaku !. To jest twardziel. Prezenatacja oczywiście ze względu na międzynarodową obsadę - po Angielsku. Po slajdowisku, kowbojskie tańce, piwko, wspominania i inne takie. Spało się słodko ...

 

Drugi dzień zlotu 14.05.1999
Późnym porankiem zmógł nas głód. Pognaliśmy na stołówkę. Szwedzki stół. Było w czym wybierać - menu opracowane przez osobę nie mającą pojęcia o dobrym wyglądzie, diecie i innych takich. Zaspokoiwszy głód tylko na tyle by wejść w spodnie, wziąłem tylko jedną dokładkę, ale sympatyczma pulchna motonitka rodem z Niemiec chyba więcej. O dziesiątej wyjazd na zaplanowane Transalpowanie. Patrzę w rozkład, udaję że czytam, ale i tak nic nie rozumiem. Jako stary harcerz wychowałem się na mapach a nie tekscie pisanym. Na szczęcie pojawił się mieszkający nieopodal Hans de Waard, i utworzywszy małą pięcioosobową grupę wyruszyliśmy na trasę. Ponieważ czas wyjazdu zbiegł się z immymi grupami pędziliśmy czasami w dość pokaźnym stadzie. Krajobrazy były bosko Holenderskie. Nie mam jednak na to dowodu, ponieważ nie sposób było się zatrzymac w takiej grupie na pamiątkowe zdięcia. Jazda wąskimi dróżkami po nasypie wału, w dole małe, jakby dziecinne domeczki, tamy, groble, promy, mosty i całe z tym związane tałatajstwo. Można by żeć, że zupełnie jak na Żuławach, tylko inaczej.Odchaczając całą trasę pod wieczór wróciliśmy do Miasteczka Transalpów. Tam za jakiś czas pojawiła się ssowita wyżerka. A że głód zmógł nie tylko nas, kolejka urosła nieoczekiwanie szybko do rozmiarów z czasów kryzysu w Polsce, z tą jednak różnicą, że tutaj kazdy doczekał się pełnej michy, a niektóre obrzartuchy nawet kilkaktotnie. Wieczorem jak zawsze zabawa, piwko, gadanie itp...

Trzeci dzień zlotu 15.05.1999
Tym razem obudził nas chłod. Było zimno ale słonecznie. Poczłapaliśmy z bólem głowy po wczorajszej biesiadzie na stołówkę. Sniadaliśmy jak poprzednio - zdecydowanie ponad do syta. By nie powtórzyc wczorajszego błedu pędu w stadzie, wyprosiłem naszego przewodnika Hansa byśmy pojechali zdeczko wolniej, z przestojami na zdięcia. Głupio przecież wrócić ze zlotu z nienaświetlonym filmem !. We czwórkę, pod przewodem Hansa, który teraz był nam za przewodnika, tłumacza i reżysera filmowego ruszyliśmy w teren. Trasa przebiegała inną częścią Holandii, inne były widoki, pojawiły się wytęsknione przez nas wiatraki. Był czas na relaks przy ciastkach i napojach bezalkoholowych w malowniczym miasteczku opanowanym tym razem przez rowierzystów. Sielsko i anielsko. Do bazy wrócliliśmy z poczuciem dobrze spełnionego fotograficznego obowiązku. Na kolację tym razem na świeżym powietrzu musieliśmy trochę poczekać. Mniej cierpliwi zadowolili się niepełnym wymiarem biesiady. Na pocztąku, bo potem do upojenia było szaszłyków, kiełbasek, sałątek i innych takich. Wieczorem było rodeo. Nie na Transalpach ale na specialnie sprowadzonym do tego celu byku. Barw Polski obroniliśmy tak jak zawsze - raz na wozie, raz pod wozem. Kupa śmiechu. A w saloonie tradycyjnie zabawa, piwko chyba do białego rana. Nie dane nam było uczestniczyć w powitaniu jutrzenki, gdyż jako jedni z nielicznych mieliśmy do pokonania spory kawałek drogi powrotnej do domu.

 

Czwarty dzień zlotu 16.05.1999
Był to niestety dzień powrotu. Po suto zakąszanym śniadaniu, pożegnawszy się z organizatorami, przyjaciółmi, niektórzy z przyjaciółkami wyruszyliśmy w droge powrotną. Za namową Michała odwiedziliśmy miejsca walki, i śmieci polskich spadochroniarzy, jacy oddali swoje życie w walce za wyzwolenie Holandii w 1944 roku. Chodzi oczywiście o Arnhem. Pod tym słynnym z "o jedne most za daleko" w mieście Driel jest Plac Polski a na nim tablica pamiątkowa z listą poległych. Uczciliśmy ich pamięć odczytując wszystkie wypisane na niej nazwiska.
Potem była już tylko autostrada, na szczęście bez korków. Granica o 22:00, potem zimno 5 StC, paskudna mgła przylepiająca sie wizjerów w kasku. W Gdańsku zlądowaliśmy o 4:30 nad ranem mając chyba raczej nie w nogach (a ciekawe w czym) ponad 1300 km ciurkiem. Warto było. Czekamy na rok następny.

Upna początek