Islandia 2001
Pierwsze poważne "Interiory"
Powrót do strony wyjściowej

Po zatankowaniu i noclegu w cywilizacji śniadanie zaplanowaliśmy w interiorze. A więć zaczyna się - pierwsze "prawdziwe" potoki, małe rzeczki płynące wzdłóż drogi a czasami po niej. Ponieważ podłoże było kamieniste robiło się nieco ślisko, co dodawało uroku całej wyprawie. Muszę się pochwalić, że zawsze forsowałem przeszkody jako pierwszy, wg twierdzenia :
jak viadro przejedze - to każdy da sobie radę.
Droga do Laugafell
Potem był i śnieg na drodze, błotniste a może popiołowe podłoże i niezwykłe podjazdy. Fajnie, ciekawe czy nie będziemy musieli zawrócić ?
Ale nie pokonało nas. Udało się wjechać na płaskowyż. Droga miękka, pobocze zdradliwe. Za to widoki boskie.
Dość długo jechaliśmy na to śniadanie. Punkt osiągneliśmy nieco przed południem. Spotkaliśmy tam "twardzieli" na hard enduro. Nie mogli się nadziwić, że my dojechaliśmy aż tu na tych swoich plastikach
Naopowiadali na o znajomym, co się wysypał na przeprawie i wraca samolotem. Tak więc podniesli nas na duchu odradzając absolutnie wyprawy w "Interior". Pomachaliśmy sobie i pojechaliśmy tam, gdzie nie powinno nas być. Takie jak na zdjęciu obok przejazdy przez kałuże nie są przeprawą. Przeprawy to te, których głębokość na szerokości dwóch metrów przekracza 40 centymetrów.

Droga F881

A ten wodospad, nie zaznaczony na mapie i nie wspomniany w żadnym z przewodników spodobał się mi najbardziej. Małą tabliczkę z napisem ble-ble-ble-foss ( czyli jakistam wodospad) wyczaił Adam i po 400 metrach "na azymut" przez pola lawy dotarliśmy do miejsca tak cudownego, że nie sposób je było uwiecznić na fotografii.

Wyjechaliśmy z interioru nad "jezioro komarów". Nocleg w domu kultury na podłodze w sali teatralnej. Pełna profesionalka.
Droga F26

Pierwszy raz bez bagaży pojechaliśmy pochasać po okolicy.
Na początku byliśmy w takim miejscu, gdzie jak mówił Artur "Słowo smród nabrało nowego znaczenia".
Dotarliśmy nad największy w Europie wodospad Dettifoss. Masy wody tam się przewalające wywoływały dziwne uczucia. Odbiło nam, wracając po szuterkach ścigałem się z Adamem i został on z tyłu tylko dla tego, że jego Transalp nie poszedł więcej niż 160 (w lekkim piachu i kamieniach a nie na asfalcie). Ach te zakręty ... a to hamowanie - 500 mertów i wylatuję z drogi (tylko 2 metry i od razu wpadam na drogę ponownie).
Nie odbiło tylko Arturowi. Do asfaltu dotarł "po czasie" i spokojnie pojechał dalej, kiedy my studziliśmy swoje zapędy...

 

Powrót do strony głównej UKRAINA